Cześć!
Dziś mam dla was wpis który powstał w ramach projektu Klubu Polek na Obczyźnie. Tematem wiosennego projektu były pierwsze chwile w nowym kraju. Ciekawe sytuacje, emocje, przygody, porady… cokolwiek nam się przydarzyło po wyjściu z samolotu (albo jak przypuszczam u niektórych – po wyjściu z samochodu/pociągu/autubusu?:)).
Może zacznę od początku, od tego jak przygotowywałam się do wyjazdu.. albo od tego jak nie przygotowywałam się do wyjazdu. Na prawdę, nie przygotowywałam się w ogóle. Dzień mojego wylotu do Kanady to 14 października 2009, a ja głupia jeszcze we wrześniu poszłam sobie do szkoły (3 klasa technikum), bo myślałam – a co ja będę robić przez 1,5 miesiąca? Odbębniłam hmm 6 tygodniowe praktyki w hotelu? Jakoś tak to musiało być, bo pamiętam, że mój wylot był w środę, a w miniony piątek skończyły się moje praktyki. Jeszcze dwa dni przed wylotem – w poniedziałek – poszłam do szkoły, ale wtedy już po to aby oficjalnie się wypisać. Nie wiem nawet czy załatwiałam to wcześniej czy te dwa dni przed wylotem, ale musiałam wziąć ze szkoły oficjalny hmm transcript, czyli coś na czym widniało jakie lekcje miałam w Polsce i czy pozytywnie je zaliczyłam. Pamiętam też, że w ostatniej chwili załatwiałam w przychodni odpis karty szczepień, co później było potrzebne gdy chciałam kontynuować naukę i iść do high school. O pakowaniu w nocy, kilka godzin przed wylotem już nie wspomnę.
Z tego co pamiętam nasz lot był bardzo wcześnie rano. Złapaliśmy pierwszy poranny pociąg z naszej miejscowości do Wrocławia i prosto z pod dworca Głównego autobusem dojechaliśmy pod lotnisko. We Wrocławiu wszystko poszło raczej bez przeszkód, najgorszą chwilą było oddanie pieska do bagaży, bo wiedzieliśmy, że zobaczymy go dopiero w Toronto. Piesek co prawda dostał leki uspokajające, ale one działały chyba tylko przez 8h, a sam lot z Warszawy do Toronto to 8h – plus nasz godzinny lot z Wrocławia do Warszawy i chyba ze 4h przesiadki.
Pomijając resztę rzeczy które wydarzyło się po drodze, przejdę od razu do tego jak samolot wylądował w Toronto. Nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy ile przeszkód stoi na naszej drodze. Ja, z naszej trójki, byłam osobą która najlepiej w tamtym czasie władała językiem angielskim, więc wszystko spadło na mnie. Co prawda byłam przyzwyczajona do jako takiej odpowiedzialności, bo pod nieobecność taty musiałam dużo pomagać mamie. Pisałam już o tym wszystkim we wpisie na temat tego jak znalazłam się w Kanadzie. Droga pod górkę zaczęła się gdy panowie na lotnisku dowiedzieli się, że wiza pracownicza mojego taty ważna jest tylko do lutego następnego roku. Nie wiem na jakiej zasadzie to wszystko działało, ale byliśmy po prostu jakoś podpięci pod mojego tatę (który w Kanadzie siedział od lipca 2005) i my też dostaliśmy wizy tylko do lutego 2010. Kiedyś wjazd do Kanady, nawet na wizie turystycznej, nie był tak prosty jak teraz. Tym bardziej, że my nie wjeżdżaliśmy jako turyści, a ludzie którzy zamierzają tam zamieszkać i pracować/studiować (z dwoma 23kg walizkami na głowę i psem!). Mama dostała otwartą wizę pracowniczą, a ja z bratem po wizie studenckiej. Po godzinach (tak, godzinach!) rozmów z celnikami i dzwonieniem do pracodawcy mojego taty, w końcu zostaliśmy wypuszczeni z ważnymi pieczątkami. Hmm, walizki są zawsze na końcu, co nie? Tak czy siak, odebraliśmy walizki, pieska który czekał na nas wraz z walizkami i popędziliśmy do wyjścia. Jakoś znaleźliśmy się wszyscy i znajoma taty odwiozła nas wszystkich do domu.
Ja do Kanady przyleciałam w październiku, więc nie zaskoczyło mnie ciepło “jak z piekarnika”, jak to wiele osób opisuje. Sprawdziłam historyczną pogodę na dzień 14 października 2009 i wychodzi na to, że było całkiem zimno. No ale w tym czasie w Polsce spadł już pierwszy śnieg. Do domu dojechaliśmy wieczorem, na dworze było już ciemno, ale jeszcze nie była noc. Rzuciliśmy walizki i wybraliśmy się na spacer po okolicy (i z pieskiem!).
Miejsce do którego przyjechaliśmy – i w którym do tej pory mieszkają moi rodzice – jest w dość ruchliwej części Mississauga. Pamiętam, że w pierwszy dzień zrobiliśmy po prostu rundkę wokół dzielnicy, mijając tym samym sklepy spożywcze, osiedle domków, kilka innych bloków i ogólnie wszystkie inne rzeczy zlokalizowane w okolicy. Dużo z tamtego dnia nie pamiętam, bo było już dość ciemno no i jakby na to nie patrzeć byłam wyczerpana, bo doba wydłużyła mi się o 6 godzin.
Mój drugi dzień w Kanadzie
Czyli mój pierwszy dzień – nie wieczór – w Kanadzie. Pierwsza wizyta w sklepie i złudne wrażenie różnorodności (wśród produktów). Pierwsza przejażdżka autobusem w którym siedziałam ja, hindus, arab, latynos, kanadyjczyk, azjata i pewnie jeszcze masa innych różnych ludzi. Dla jednych taka różnorodność może być ciekawa, dla drugich przytłaczająca. U mnie raczej przeważała ciekawość. Pierwsza wizyta nad jeziorem Ontario (Port Credit). Gdyby nie mój tato który mieszkał w Mississauga chyba już z 3 czy 4 miesiące to zgubiłabym się tam kilka razy! Ja mam strasznie słabą orientację w terenie (do tej pory), więc w ogóle nie wiedziałam gdzie jestem i jak tam dotarłam (przypomnę wam, że w 2009 roku w telefonach nie było google maps). Pamiętam, że bardzo zdziwiły mnie autobusy, które nie zatrzymują się na każdym przystanku, tylko działają na zasadzie jak “przystanek na żądanie” w Polsce. Jak chcemy wysiąść to musimy nacisnąć przycisk STOP i autobus zatrzymuje się na kolejnym przystanku. Gdy nikt nie naciśnie STOP i na przystanku nie ma pasażerów którzy chcą wsiąść do autobusu to ten po prostu jedzie dalej. Druga rzecz która zdziwiła mnie w tamtym czasie w autobusach to brak głosu który mówi jaki przystanek jest następny. We Wrocławiu taki system działał już kupę czasu, a w Toronto/Mississauga niestety jeszcze go nie było. Kolejna autobusowa rzecz to fakt, że nikt nie jeździ na gapę, bo się nie da. Wsiadamy tylko i wyłącznie przednimi drzwiami i od razu musimy pokazać kierowcy bilet albo zapłacić za przejazd. Zaskoczyły mnie też szerokie drogi, przestrzeń, samochody które wyglądały jakby brakowało im części (w tamtym czasie na ulicach na serio jeździły tzw. graty).
Bardzo spodobał mi się projekt wiosenny w Klubie Polek i powiem wam, że mam ochotę dopisać dalsze części mojej przygody w kolejnych wpisach. No ale o tym mówiłam już kilka miesięcy temu. Jutro mam ostatni dzień szkoły, co równa się większą ilością wolnego czasu! Także do usłyszenia!
Tutaj możecie poczytać o przygodach dziewczyn z innych krajów!