
Czwartego dnia zmienilismy lokalizacje z Panama City do Portobelo. Laczna ilosc kilometrow tej trasy to okolo 100-120km. Z Panama City do Colon dostalismy sie pociagiem. Tym pociagiem. Jedna osoba w jedna strone to koszt $25. A pociag odjezdza tylko raz dziennie o 7:15 rano i jazda trwa 1 godzine. Dla mnie koszmar – prawie cala jazde przespalam. Pociag mial jeden szklany wagon, z ktorego mozna bylo ogladac krajobrazy, ale tylko Arkadiusz tam wyladowal. Ja spalam. Szczerze mowiac, moim zdaniem troche sie nie oplaca i nie bylo widokow, tylko drzewa.. Tak czy siak, spojrzcie:

Poranna rosa w powietrzu.


To wlasnie ten bardzo reklamowany szklany wagon…


Po dotarciu do Colon nadal mielismy kupe drogi do Portobelo. Jak wysiedlismy z pociagu to na stacji stala masa taksowek. Panowie taksowkarze trzymali laminowane cenniki (Arkadiusz mowil, ze w Amerycje Srodkowej to wszystko sobie w laminat wloza zeby nabierac turystow – bo wyglada bardziej profesjonalnie) ktore wciskali ludziom mowiac, ze to bardzo niebezpieczna dzielnica i trzeba jechac taxi, bo na pieszo to raczej nie polecaja i praktycznie nie chcieli nikogo wypuscic za brame stacji kolejowej haha. Nie polecaja oni, nie poleca przewodnik, mysle ze to troche naciagane, ale i tak dojechalismy taksowka. Bylo to nie wiecej niz 400 metrow, a wydalismy po $2 na glowe. Zlapalismy autobus do Portobelo, jazda zajela nam 1h 40min, a kosztowalo $3 na osobe.. I juz wiecie dlaczego uwazam, ze cena taxi jest naciagana 🙂

To jedyne zdjecie jakie mam z autobusu… 🙂 W pozniejszych dniach mam troche wiecej zdjec, po Panamie jezdza stare amerykanskie pomalowane na kolorowo school busy.
No i dotarlismy do Portobelo.
Portobelo to portowe miasto w prowincji Colón w Panamie, ktore powstalo podczas hiszpanskiego okresu kolonialnego. Znajduje sie na polnocnej czesci Przesmyku Panamskiego, ma gleboki naturalny port, przez co bylo uzywane jako miejsce eksportowania srebra do polowy XVIII wieku gdy zostalo zniszczone podczas wojny o ucho Jenkinsa.
Miasto zostalo powoli odbudowane i jego gospodarka zostala reaktywowana pod koniec XIX wieku podczas budowy Kanalu Panamskiego. Dzisiaj Portobelo to senne miasto z populacja mniej niz 3000 osob.
W 1980 roku ruiny fortyfikacji hiszpanskich kolonii, wraz z pobliskim Fort San Lorenzo, zostalo zapisane na Liste Swiatowego Dziedzictwa UNESCO.
Miasto Portobelo zostalo zalozone w 1597 roku przez odkrywcne Francisco Velarde y Mercado. Legenda glosi, ze Krzysztof Kolumb oryginalnie nazwal miasto “Puerto Bello”, co doslownie oznacza “Piekny Port”.
Po krotkim spacerze po miescie postanowilismy wybrac sie na pobliska plaze – Playa La Huerta. Plaza znajduje sie na wyspie na ktora zawoza cie miastowi swoja lodeczka. Trafilismy nie w czas, poniewaz chlopak przed chwila zawiozl grupke ludzi – a za lodke bierze $30. Wiec jak jest 6 osob to wychodzi po $5 na glowe. Nas bylo dwoje, ale udalo nam sie utargowac $10 na osobe z warunkiem, ze o ustalonej przez niego godzinie wrocimy wraz z tamta grupka ludzi. Tak, łódka-taxi zawozi cie na wyspe i przyjezdza z powrotem o ustalonej godzinie.


Wyspa, widok z łódki. Jedno z moich ulubionych zdjęć.





Leniwiec! 🙂


Plaża nie była jakaś piękna – ba, nie była nawet wygodna bo kamienie wpijały sie w tyłek, piasek nie był biały, a wyspa była niezadbana i było na niej dużo śmieci. Ale tak czy siak miło spędziliśmy czas, kolory wody było niesamowite, temperatura sięgała 40 stopni. Miejsce nie było zatłoczone, więc mogliśmy troche odpocząć.









Po powrocie postanowiliśmy jeszcze raz wybrać się na spacer po mieście. Weszliśmy na punkt widokowy, który o ile się nie myle nazywa się “Mirador Perú”, aby zobaczyć fort jak i całe miasto z góry oraz odwiedziliśmy “Iglesia de San Félipe”. Jest do kościół w którym co roku w październiku zjeżdżają się pielgrzymi z całej Panamy aby wziąć udział w Festival de Cristo Negro czyli Festiwalu Czarnego Chrystusa. Figura czarnego chrystusa została podobno zaleziona w morzu przez rybakow z Portobelo i ma 1,5 metra wysokości.






Po zejściu z górki postanowiliśmy coś zjeść. Wybór nie był zbyt wielki, w naszym hostelu było serwowane falafle i kebaby (one musza byc wszedzie..), ale my woleliśmy coś lokalnego. Znaleźliśmy więc ciekawe miejsce, gdzie starsza kobieta serwowała jedzenie ze swojego domu.




Udało nam się jeszcze trafić na zachód słońca przy forcie.

Podsumowując – w Portobelo napiliśmy sie najlepszej kawy w naszym życiu (mamy nazwe od pani ktora ją robiła!), spędziliśmy noc w hostelu o nazie Captain Jack, gdzie materace miały foliowe obicia, a wlasciciel chyba caly czas byl najarany, zjedliśmy wspaniałą kolację którą przyrządiła nam jakaś pani która przed domem ustawiła ze 3 stoliki i robiła frytki i kurczaka. Bardzo urokliwe, ale martwe miasteczko.