Dzis jest dziwny dzien aby pisac ten post, poniewaz za oknem swieci sloneczko a termometr pokazuje 14 stopni! Ale na szczescie (?) to tylko lutowe anomalie w Toronto, zima po prostu probuje bic rekordy – poprzedni rekord to 9.3 stopnia, wiec niezle nas tutaj dogrzewaja. Nie ma sie co “cieszyc”, bo juz jutro temperatura wraca do zera i pozniej wracamy z powrotem na troche plusa i troche minusa – i tak w kolko od poczatku grudnia.
Rozbawila mnie dzis tez pewna sytuacja. Siedzialam sobie w szkole na lunchu i dodalam na snapchat zdjecie z temperatura (zapraszam: aniaantul) ktora wskazala chyba 13 stopni. A pozniej ogladalam sobie inne snapki: Jessimercedes w Warszawie, Minionki na Teneryfie oraz Whatannawears w Maroko. Nie pamietam nazwy miejscowosci w ktorej znajduje sie obecnie whatannawears, ale dodala snapka z temperatura 16 stopni! Takze u mnie 13 w lutym i latamy w kurtkach, a u niej 16 i lataja rozebrani do polowy 😉 …
Ok, przechodzac do sedna. Zima, zima, zima. Ta okropna zima! Sniegu napada w nocy, trzeba wstac wczesniej, odsniezyc podjazd i samochod – a jak mroz byl to trzeba jeszcze szyby skrobac. No i oczywiscie nie jest tak jak na lato – bierzesz z domu klucze i wylatujesz. O nie. Trzeba ubrac swetr, pozniej drugi swetr, pozniej kurtke, pozniej szalik, czapke, rekawiczki.. i sznurowac buty, ktore ledwo co wchodza na stopy otulone dwoma parami skarpetek. Gdy juz w koncu wsiadziesz do samochodu wszystko jest takie zimne, kierownica ledwo sie kreci a na dodatek samochod nie chce zapalic za pierwszym razem. Zanim samochod ogrzeje sie w srodku minie pewnie jakies 10 minut, a ty przeciez do pracy masz tylko 20min. Wiec wysiadasz caly zmarzniety i idziesz do tej roboty.
Na “lunch break” znow pijesz kawe (dwie smietanki i dwie lyzeczki cukru, tradycyjnie double double) i jesz donuts ktore przyniosla kolezanka. Nie wazne, ze znow przytyjesz 5kg (oby tylko) po zimie, wazne ze kawa jest goraca a paczki tak idealnie do niej pasuja. No i co w sumie jesc na zime? Owoce i warzywa? Przeciez te swieze salatki kojarza ci sie tylko z latem (pewnie dlatego, ze wtedy przechodzisz na diete i zrzucasz nadprogramowe kilogramy z zimy). No i tak mija dzien po dniu, od grudnia do lutego.
Zeby tego bylo malo czeka cie jeszcze powrot do domu. Oczywiscie dzien jak co dzien, czyli skonczylas prace o 17. A co to oznacza? Ze znow nie zobaczysz swiatla dziennego. Wiec juz w sumie nie interesuje cie czy szef kaze zostac po godzinach czy nie. Ekstra grosz wleci, a przeciez i tak nie wyjdziesz nigdzie na miasto bo zapowiadali zamiec. No i zostajesz do 18, do 19. Po drodze do domu musisz jeszcze zajechac po jakis take-out, bo nie dosc, ze jest za pozno na gotowanie to jestes tak zmeczona praca, ze najchetniej polozylabys sie na kanapie i odpalila Netflixa.
No i ladujesz w domu o 20 z obiadem od chinczyka. Wlaczasz tv, moze jakies ciekawe newsy, moze twoje seriale. Otwierasz butelke wina, bo przeciez ci sie nalezy za dluga i dobra prace. A poza tym wczoraj czytalas, ze porcja wina codziennie dziala pozytywnie na zdrowie, ale w sumie nikt nie podal dokladnie ile miesci sie w takiej porcji – lampka, butelka? Budzisz sie o 22:30 na kanapie z ryzem na kolanach i przewrocona lampka wina. O serialu juz nie wspome, bo chyba przespalas dwa odcinki. Podnosisz sie z glebokim westchnieciem, wylaczasz tv, zbierasz co mozesz i idziesz do kuchni. Odkladasz wino, wkladasz chinczyka do lodowki – bedziesz miala jutro na sniadanie albo lunch.
Teraz do lazienki, trzeba zmyc makijaz, umyc zeby i wziac prysznic. Wszystko probujesz zrobic w ekspresowym tempie, aby tylko jak najszybciej wyladowac w lozku, bo moze jeszcze troche poczytasz. Zapalasz swieczki, bierzesz ksiazke do reki i znow czas na relaks…
No i ponownie budzisz sie o 6 rano, ksiazka zleciala z lozka, swieczki na szczescie same zgasly. Podnosisz sie z lozka, przecierasz oczy i klniesz pod nosem, “Jak ja kurka tej zimy nienawidze.”
Oczywiscie wszystkie postacie w mojej historyjce byly losowe, tak samo jak i sytuacje. Ale mysle, ze mniej lub wiecej kazdy z was moze sie do nich odniesc. I mysle, ze dobrze zostal przedstawiony obraz zimy, jako tej niedobrej mroznej pory roku, ktora przychodzi za wczesnie i odchodzi za pozno. Wielkie smutki, depresje i placze. Moze pani ktora grala tam glowna role jest troche przerysowana singielka, ale co mi tam 🙂
A wpis powstal po to, aby pokazac wam, ze zima wcale nie musi tak wygladac. Moim zdaniem najwiekszym lekarstwem na zime jest po prostu wyjscie z domu. Spacer z pieskiem, restauracja ze znajomymi albo sporty zimowe! Cos co lubisz, cos co bedzie motywowalo cie do wygrzebania sie z lozka na weekend. I naprawde czytajac te wszystkie narzekania na temat zimy zastanawiam sie, “Serio? Nic nie potrafisz wymyslec, nic nie potrafisz sie wysilic?” Najlepiej wytlumaczyc sobie, ze wszystko powoduje ujemna temperatura, ale ludzie… przeciez nie umrzecie od 30 minutowego spacerku 🙂
Takze jak ktos mi mowi, ze nienawidzi zimy to pierwsza mysl jaka mi sie nasuwa – “Chyba nie poznales jeszcze sportow zimowych?” Mieszkajac w Kanadzie gdzie zima zazwyczaj (orpocz roku obecnego) trwa od listopada do kwietnia (tak, praktycznie nie mamy ani jesieni ani wiosny) trzeba cos wymyslec! W sumie nawet nie trzeba wymyslac, bo wszystko jest ogolnodostepne. Wystarczy tylko ruszyc tylek i pojsc na lyzwy czy na narty. I nie ma tlumaczenia, ze nie mam sprzetu i tak dalej – wszystko mozna wyporzyczyc.
Ja osobiscie ze smutkiem czekam na snieg i troche mrozu. W tym roku na nartach jak dotad bylam tylko raz. Wiem, ze w przypadku braku opadow stoki wiedza jak sobie z tym poradzic i sami sypia sniegiem. Ale nie ma to jak taki mieciutki i swiezutki puszek. Poza tym miasto jest takie pieknie gdy okrywa je warstwa bialego sniegu. No i kanapki z indykiem, serem brie i zurawina nigdy nie smakuja tak dobrze jak zima. A do tego jablkowy cydr z jagermeisterem. Ah, az sie rozmarzylam…
A tak w ogole to zdjecia w tym wpisie sa z Stycznia 2015 (bo nasz GoPro utopil sie w Salwadorze), ale nigdy nie wyladowaly na blogu. Gdyby kogos to ciekawilo obecnie jezdzimy do resortu Horseshoe Valley i dla mnie, poczatkujacego narciarza, jest bardzo dobry. Moj zaawansowany bojfrend troche sie nudzi, ale co poradzisz. Moze w tym roku wybierzemy sie jeszcze na Blue Mountain, musze sie poczuc tylko troche pewniej, bo jak na razie nie potrafie zapanowac nad hamowaniem i pedze jak kamikaze.
Takze was zachecam do sportow zimowych! Uwiezcie mi, nie ma nic lepszego niz sciagniecie butow narciarskich i grzanie zmarznietych palcow popijajac goraca czekolade i zajadajac poutine w kafateri.
PS. Przepraszam za brak polskich znakow, dodaje wpis w szkole 🙁